cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Środa, 24.04.2024

Chałupy welcome to, czyli wakacje i wypoczynek w PRL

Paweł Filipiak, 22.08.2020

Nadwiślańska plaża w Warszawie, lat 60. (foto: domena publiczna)

Letni wypoczynek w czasach Polski Ludowej był czymś, co nasi ojcowie i dziadkowie wspominają z dużym rozrzewnieniem i sentymentem. Mimo że pełen był prowizorki, niewygody i braku zorganizowania, to miał jednak swój uroku. Przyjrzyjmy się wiec bliżej, jak kilkadziesiąt lat temu władze PRL organizowały wakacje polskiemu społeczeństwu.

Piszę ten artykuł na początku sierpnia. Sezon wakacyjny jest w pełni, a Polacy niezrażeni groźbą zarażenia koronawirusem ruszyli tłumnie na wyczekiwane od miesięcy wczasy. Z uwagi jednak na epidemię duża część urlopowiczów zdecydowała  się spędzić wakacje w kraju i tak jak niegdyś w PRL głównym miejscem wypoczynku Polaków jest dziś Bałtyk, Mazury i polskie góry. Tu podobieństwa się jednak kończą. To jak różni się wakacyjny wypoczynek dziś od tego z czasów Polski Ludowej jest jak porównywanie małego fiata do passata w kombi.

Ludu pracowniczy czas na urlop!

Komunizm ma to do siebie, że nie zostawia żadnej strefy ludzkiego życia bez nadzoru ze strony państwa. Tak też rzecz się miała z kwestią wypoczynku i organizacją czasu wolnego społeczeństwa w PRL. Już w kwietniu 1945 roku Rząd Tymczasowy nakazuje Komisji Centralnej Związków Zawodowych podjęcie działań mających na celu organizację wypoczynku ludu pracującego. Tak powstaje Fundusz Wczasów Pracowniczych. Początki są trudne, gdyż infrastruktura turystyczna jest po wojnie kompletnie zniszczona. W kolejnych latach liczba państwowych ośrodków wczasowych jednak sukcesywnie rośnie. Najwięcej Ośrodków Wczasów Pracowniczych powstaje oczywiście nad polskim morzem, w górach oraz na Mazurach. W 1945 roku jest zaledwie 45 takich miejsc, lecz już w 1967 roku ich liczba rośnie do 116. Na początku lat 70-tych są one w stanie zapewnić wypoczynek 50 tys. urlopowiczom.

Spacerowicze przy stawie w Arturówku w Łodzi, lat 60. (foto: Ignacy Płażewski/CC BY-SA 3.0 PL /Wikimedia Commons)

Zwiększenie bazy turystycznej nie szło niestety w parze z poprawą jej jakości. Narzekano na wszystko: na kiepskie jedzenie, warunki sanitarne, brak ogrzewania pokoi, zapuszczone kąpieliska, niedobór sprzętu turystycznego, a przede wszystkim na wszechobecną działalność propagandowo – edukacyjną. Organizowane przez władze wczasy były wszakże wspaniałą okazją do przybliżenia Polakom idei socjalistycznych i szansą na integrację klasy robotniczej. Polityczna indoktrynacja szczególnie intensywna była do końca lat 60 tych. Później zjawisko to uległo stopniowemu złagodzeniu. Wszystkie tego typu „atrakcje” organizował prowadzący turnus „kaowiec”, czyli referenta kulturalno – oświatowy. Urlop spędzony w podrzędnym ośrodku wczasowym, w którym nadgorliwy aparatczyk prowadzi intensywną komunistyczną indoktrynację zamieniał się więc w udrękę. Zamiast spędzać czas na plaży wczasowicze uczyć się musieli patriotycznych pieśni, prowadzić pogadanki o ruchu robotniczym oraz uczestniczyć w przeglądzie pracy komunistycznej.

Kiedy jednak odbębniło się już ideologiczny blok edukacyjny można było zająć się prawdziwym wypoczynkiem. Atrakcji było co nie miara, a do najbardziej „ekscytujących” należały np. turnieje szachowe, łowienie ryb, spotkania tematyczne, potańcówki, gra w karty, kometkę czy inne gry zespołowe. Nie ma co się dziwić, że dla wielu osób oferta wczasów pracowniczych nie była szczególnie atrakcyjna i wobec tego sami decydowali organizować sobie wakacyjny wypoczynek.

Jestem wesoły Romek... 

Jeżeli więc nie pobyt w Ośrodku Wczasów Pracowniczych to takim razie co? Jedną z alternatyw było spędzenie wakacji na własnym ogródku działkowym. Posiadanie skrawka ziemi na którym można było postawić schludną altankę, posadzić ziemniaczka, a w okresie letnim schronić się przed upałami, było marzeniem każdego polskiego mieszczucha.

Droga do stania się posiadaczem ogródka działkowego była jednak długa i wyboista. Oficjalnie pierwszeństwo mieli tu pracownicy zakładów, w których warunki pracy były szczególnie ciężkie (górnicy, hutnicy), osoby żyjące w trudnych warunkach oraz przodownicy pracy. W praktyce tak jak bywało to w Polsce Ludowej prawo do posiadania ogródka działkowego trzeba było sobie jakoś załatwić. Początkowo ogródki działkowe nie służyły tylko i wyłącznie błogiemu wypoczynkowi. W pierwszych latach powojennej Polski były bardzo ważnym elementem pozwalającym uzupełnić niedobory żywności. Jak podawał „Działkowiec Polski” w 1946 roku na działkach wyprodukowano 66 tys. ton warzyw i owoców. W  kwietniu tego samego roku Rada Ministrów wydała dekret określający zasady funkcjonowania ogródków działkowych. Czytamy tam, że ich główną funkcją jest 

spożytkowanie wolnego czasu ludzi pracy umysłowej i fizycznej oraz ich rodzin przez umożliwienie im zajęcia w zdrowotnych warunkach na działce ziemi i ułatwienie uzyskania tą drogą płodów ogrodniczych dla zaspokojenia własnych potrzeb i podniesienia w ten sposób poziomu zdrowotnego i gospodarczego.

 Z biegiem czasu chęć posiadania własnego ogródka działkowego była w społeczeństwie coraz większa. Nie dość że można było uzyskać tam własne płody rolne to było to również doskonałe miejsce spędzania letniego wypoczynku. Wyniki ankiet przeprowadzonych przez Akademię Nauk Społecznych na  przełomie lat 70-tych i 80-tych mówiły, że ponad 70 procent działkowiczów spędzało wakacje tylko tam. W połowie lat 80-tych liczba posiadaczy ogródków działkowych oscylowała w granicach między 600 a 700 tysięcy. Popyt na własny ogródek był tak duży, że zaczęły powstawać tworzone bezprawnie, dzikie ogródki działkowe. Dla przykładu w 1989 roku w Warszawie zajmowały one obszar aż 500 ha.

W namiocie z komarem                                                                                               

Ci którzy nie mieli przyjemności posiadania własnego ogródka działkowego i chcieli niskim kosztem udać się na letni wypoczynek decydowali się, na jakże ekstremalny z dzisiejszej perspektywy, wyjazd pod namiot bądź kamping. I nie chodziło tam wówczas o pobyt na posiadających pełną infrastrukturę polach namiotowych, lecz bardziej o biwakowanie na dzikiej łące nad brzegiem jeziora. Dziś tego typu wczasy nazwane byłyby raczej survivalem, lecz 50 lat temu stanowiły popularny sposób spędzania letnich wakacji.

Już samo spakowanie się nastręczało sporo problemów. Bo jak zmieścić do plecaka namiot, materac, śpiwór, przenośną kuchenkę gazową, wędki, suchy prowiant itd.. Co do diety to królowały tu oczywiście konserwy (m.in. legendarny paprykarz szczeciński), lecz wypadło zabrać ze sobą również trochę smalcu, suchej kiełbasy, dżemu czy kakao.

Następnie należało dostać się jakoś na miejsce biwaku. Tu były trzy opcje: własny samochód, transport publiczny bądź autostop, i każdy z tych wariantów był równie problematyczny. Cztery kółka mieli wtedy nieliczni, a nawet jeżeli posiadało się własnego fiata to jazda maluchem zapakowanym po dach sprzętem biwakowym nie mogła być szczególnie komfortowa. Oczywiście w pociągu czy autobusie było znacznie gorzej. Podróż zatłoczonymi środkami transportu publicznego i walka o każdy centymetr wolnej przestrzeni równać się mogła tylko codziennej batalii z chmarami robactwa i komarów kiedy na miejsce biwaku już sie dotarło.

Ośrodek wypoczynkowy w Białej Górze, lata 70. (foto: domena publiczna)

Jeszcze w połowie latach 70-tych istniało w całej Polsce zaledwie 217 zarejestrowanych pól kampingowych i 400 pól biwakowych. Ich standard był jednak często tak zły, że czasami naprawdę bardziej opłacało dogadać się z miejscowym gospodarzem, usadowić się nad brzegiem rzeczki i zapłacić mu symboliczne pieniądze za wygniecioną pod namiotem trawę.

Jak widać więc wyjazd na biwak w PRL był nie tylko formą wakacyjnego wypoczynku, lecz całkiem poważnym przedsięwzięciem logistycznym. W późniejszych latach, oprócz wyjazdu pod namiot, coraz bardziej popularne stawały się wyjazdy na kemping. Problem był tu tylko jeden: brak wozów kempingowych. Pierwsza wyprodukowana w Polsce przyczepa kempingowa o nazwie „Tramp” pełna była wad konstrukcyjnych (zwana była namiotem teleskopowy na kółkach). Wielu miłośników karawaningu bazowała więc na samoróbkach. Z biegiem czasu pojawiały się jednak kolejne modele polskich przyczep kampingowych. Po „Trampie” była „Malwa, „Romi-23” aż do tzw. „zapiekanki", czyli produkowanej w Manufakturze Niewiadówek przyczepy N-126. Swój pseudonim wzięła od tego, że często używano jej jako mobilne punkty sprzedaży zapiekanek. Nazwa fabryczna przyczepy również miała swoją symbolikę. N-126 nawiązywała oczywiście do fiata 126p. Miał to być idealny wakacyjny tandem każdego polskiego miłośnika kempingu. W rzeczywistości jednak mocarne 24 KM polskiego fiata często nie były w stanie uciągnąć tak dużego dodatkowego obciążenia. Same „zapiekanki” również nie były specjalnie wygodne. Mimo tego, że dorosły człowiek nie był w stanie stanąć w środku wyprostowany to według jej projektantów zapewniać ona miała komfortowy wypoczynek  czteroosobowej rodzinie.

Podróż za jeden uśmiech

O ile opisane powyżej rodzaje letniego wypoczynku były formą wakacji rodzinnych to pod koniec lat 50-tych pojawiła się ciekawa wakacyjna opcja skierowana głównie do młodzieży. Był to autostop.

20 kwietnia 1958 roku ukazał się 224 numer bardzo popularnego wówczas magazynu „Dookoła  Świata”. Na swojej ostatniej stronie zawierał informację o ogólnopolskiej akcji zachęcającej młodzież do wakacyjnych podróży po kraju właśnie za pośrednictwem autostopu. „Ogólnopolski Konkurs Turystyczny” koordynowany był przez kilka podmiotów. Jego oficjalnym organizatorem było czasopismo „Dookoła Świata” lecz akcja nie mogła być zrealizowana bez wsparcia min Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajobrazowego, Ministerstwa Komunikacji i Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. Patronat medialny nad akcją objęło również czasopismo „Motor” oraz audycja radiowa „Muzyka i aktualności”.

Więcej na temat wczasów w Polsce Ludowej można przeczytać
w książce Czas wolny w PRL

Pierwsza edycja „Ogólnopolskiego Konkursu Turystycznego” rozpoczęła się o wschodzie słońca 29 czerwca 1958 roku i spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem. Zarówno autostopowicze, jak i kierowcy pozytywnie odnieśli się do akcji i chwalili pomysł umożliwiający młodzieży bezpieczne i tanie podróżowanie po kraju. Od tej pory coroczne konkursy autostopowe były stałym elementem polskiego lata, a tego typu forma podróżowania zyskała dużą popularność.

Aby jeździć po Polsce autostopem należało spełniać jednak dwa warunki: mieć ukończone 16 oraz posiadać przy sobie książeczkę autostopowicza. Nabyć ją można było m.in. w biurach turystycznych. Był to dokument imienny, a jej posiadacz był ubezpieczony od następstw nieszczęśliwych wypadków. W książeczce znajdowały się różnego rodzaju porady dla podróżujących oraz specjalne kupony z oznaczeniem, ile kilometrów przejechała autostopem dana osoba. Kupony wręczane były kierowcom i miały stanowić dla nich zachętę do zabierania autostopowiczów, gdyż uprawniały do udziału w różnego rodzaju loteriach z nagrodami. Na koniec sezonu organizowano podsumowywanie konkursu. Autostopowicz, który przybył najdłuższy dystans oraz najbardziej przyjazny i skłonny do zabierania dodatkowych pasażerów kierowca, obdarowywani byli specjalnymi nagrodami. Szczyt swojej popularności autostop miał na początku lat 60-tych. W kolejnych dekadach jego popularność stopniowo malała, lecz aż do końca lat 80-tych widok stojącego na skraju drogi podróżnika nie był niczym szczególnym.

Autostop pozwolił setkom tysięcy młodych ludzi spędzić wakacje podróżując i poznając Polskę w relatywnie tani i bezpieczny sposób. Definitywny koniec zorganizowanego autostopu nastąpił pod koniec lat 80-tych razem ze zmianą ustroju i ludzkiej mentalności, która nie sprzyjała już tego typu formie podróżowania.

Turystyczne perły PRL

Polska Rzeczpospolita Ludowa, tak jak wszystkie kraju bloku socjalistycznego charakteryzowała się tym, że mimo istnienia koncepcji sprawiedliwości społecznej to również i w komunizmie istniał podział na tych równych i równiejszych. A polityczna wierchuszka, przedstawiciele świata artystycznego, a także osoby bardziej majętne również musiały gdzieś wypoczywać.  Nie jeździli oni bynajmniej na wczasy pod namiot czy do Ośrodka Wczasów Pracowniczych.  Istniały więc w PRL miejsca, gdzie wakacyjny wypoczynek zarezerwowany był tylko dla wybranych. Elita PRL-u na wakacyjny wypoczynek ruszała więc do nadmorskich bądź górskich kurortów o podwyższonym standardzie.

Jeżeli chodzi o najpopularniejsze nadmorskie kąpieliska to wydaje się, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie zmieniło się aż tak wiele. Tak jak dziś popularna była Ustka, Mielno, Łeba czy Międzyzdroje, lecz były to miejsca gdzie wypoczywał głównie zwykły Kowalski. O zalewie urlopowiczów z Ośrodków Wczasów Pracowniczych przekonała się Jurata. W międzywojniu kojarzona była jako miejsce wypoczynku bardziej zamożnej części społeczeństwa, ale w PRL zmieniała się w typowy nadmorski kurort. Jej rolę przejęły częściowo Chałupy. Oprócz nudystów zaczęły przyciągać do siebie również inteligencję, artystów i ludzi ze świata kultury. Jak pisał Andrzej Łapicki w książce „Po pierwsze zachować dystans”: 

Pojechaliśmy do Chałup, naopowiadaliśmy innym i zaraz wszyscy zaczęli tam zjeżdżać. Warmińscy tam już byli, myśmy ściągnęli Konwickich. Potem pojawili się Morgensternowie, Hanuszkiewiczowie. Był Dejmek, Dygat i Kalina (Jędrusik).

No i oczywiście Zbigniew Wodecki. Chałupy stały się jednym z towarzyskich i intelektualno-artystycznych centrów nad polskim morzem. Niemniej jednak królem nadmorskich kąpielisk  był Sopot. Nazywany Riwierą PRL-u przyciągał najzamożniejszych wczasowiczów, artystów i wyżej postawionych przedstawicieli aparatu państwa. Hotel Grand, Monciak oraz sopockie molo były miejscami w których po prostu należało bywać. Zorganizowany po raz pierwszy w 1961 sopocki Międzynarodowy Festiwal Piosenki jeszcze bardziej podkreślił status Sopotu jako letniej artystycznej stolicy kraju.

Na drugim krańcu Polski podobny status uzyskało pewne górskie miasteczko, które jeszcze do połowy lat 50 – tych było niewyróżniającym sie niczym górskim kurortem. Było to oczywiście Zakopane. W czasie wojny uniknęło ono większych zniszczeń dzięki czemu dość szybko powstały tam pierwsze domy wczasowe i pensjonaty. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych rozpoczęła się jednak moda na Zakopane. Wtedy to zaczęły powstawać tzw. „parawany tatr” czyli ogromne bloki mieszkalne i pierwsze luksusowe hotele. Apogeum  tego procesu osiągnięto w 1974 roku kiedy to na Polanie Szymoszkowej otwarto hotel „Kasprowy”. Ten siedmiopiętrowy kolos oferował ok 600 miejsc noclegowych i stał się zakopiańskim symbolem luksusu. Zwykli śmiertelnicy nie mieli tam czego szukać i musieli zadowolić się dużo niższym standardem turystycznego wypoczynku.

Wakacyjne sentymenty

Obraz letniego wypoczynku w Polsce Ludowej, który wyłania sie z przeszłości wydaje się taki sam jak cały okres PRL. Mizerny, biedny ale taki sam dla wszystkich (z wyjątkiem nielicznej społecznej elity). Każdy miał ciężko i każdy musiał przymknąć oko na wiele niedogodności podczas wakacyjnego urlopu. Jak podkreślają to często nasi rodzice miał on jednak swój specyficzny urok. Brak wygórowanych oczekiwań sprawiał, że ludzie umieli cieszyli się prostym wypoczynkiem. Obecnie takie bezpretensjonalne podejście do wypoczynku jest rzadkością i trochę smutne wydaje się, że bez hotelu o standardzie czterech czy pięciu gwiazdek mało kto wybiera się dziś na wczasy. 

Artykuł powstał m.in. w oparciu o książkę Wojciecha Przylipiaka Czas wolny w PRL





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA