cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Wtorek, 16.04.2024

Marsz na Myślenice – Dziki Zachód w wykonaniu polskich nacjonalistów

Andrzej Jaworski, 20.03.2020

Bojówkarze Adama Doboszyńskiego

W Adamie Doboszyńskim wielu dostrzegało godnego następcę Romana Dmowskiego – przywódcy, który poprowadzi polski ruch narodowy do świetności. On sam nie ukrywał też takich ambicji. Chciał jednak najpierw dokonać wstrząsu, który „popchnie nacjonalizm w Polsce na właściwe tory”. Postanowił zrobić coś co może kojarzyć z filmami o Dzikim Zachodzie – opanować miasto i wymierzyć sprawiedliwość – endecką sprawiedliwość.

Największa nadzieja polskich nacjonalistów

W lutym 1938 roku oczy całej Polski były zwrócone na Lwów. Tu odbywał się jeden z najgłośniejszych procesów politycznych czasu międzywojnia. Na ławie oskarżonych zasiadł Adam Doboszyński. Już raz w tej samej sprawie został uniewinniony, ale wyrok uchylono i sprawę oddano do ponownego rozpoznania. Rozwścieczyło to narodowców, którzy Doboszyńskiego traktowali jak idola. Pod gmachem lwowskiego sądu organizowano demonstracje, a prasa endecka kreowała go na bohatera.

Doboszyński sam dostrzegał, że proces jest doskonałą okazją do autokreacji. Jeszcze w czasie rozpoznania sprawy w Krakowie pozdrawia prokuratora nazistowskim pozdrowieniem i okrzykiem „Heil!”. Sam siebie nazywa fuhrerem. Fascynacji Hitlerem i Mussolinim zresztą nie neguje, ale gdy wypowiada się przed sądem gra rolę dystyngowanego dżentelmena. Jest przesadnie grzeczny, ale to co mówi niektórych oburza. Powtarzając słowa Zygmunta Wasilewskiego twierdzi, że w Polsce stoją przeciwko sobie dwa fronty: jeden narodowy, drugi międzynarodowy, organizowany przez Żydów. W trakcie rozpraw tak uzasadniał swoje stanowisko:

międzynarodowe żydostwo wybrało sobie Kraków na centrum dowodzenia, a gen. Sławoj Składkowski (minister spraw wewnętrznych i premier – przyp. red.) wzmacniał reżim sanacyjny tworzeniem kolejnych nowych kompanii policyjnych (…) Uświadomiłem sobie, iż w całym kraju idee narodowe szerzą się coraz bardziej, jednakże brakuje nagłego wstrząsu, bodźca, który popchnie nacjonalizm w Polsce na właściwe tory. Gdy zło się panoszy, wówczas znajduje się jednostka, która odbiera sobie życie, aby zwrócić uwagę na źródła zła. Ja jestem Polakiem i katolikiem. Nie mogłem popełnić samobójstwa. Ale miara zła była przebrana i ktoś musiał rzucić narodowi w twarz, że znajdujemy się nad przepaścią. Szukałem drogi do wstrząsu sumień, zrobienia czegoś, co będzie krzykiem tak doniosłym, że usłyszy go cała Polska.

Uczestnicy ataku na Myślenice, w drodze do Sądem Okręgowym w Krakowie w maju 1937 r.

Adam Doboszyński miał raptem 32 lata, gdy objawił się jako nowa gwiazda polskich nacjonalistów. Był to czas gorącej wiosny 1936 roku. W nocy z 20 na 21 marca policja brutalnie spacyfikowała strajkujące kobiety w zakładach gumowych Semperit. To pociągnęło za sobą falę demonstracji, z którymi policja bynajmniej się nie cackała, a prowodyrów protestów wysyłano na wczasy do Berezy Kartuskiej. Chciano to również uczynić z Wawrzyńcem Sielskim – posłem i wpływowym działaczem Stronnictwa Narodowego. Jednak gdy miało dojść do aresztowania, to polityk zabarykadował się ze swoimi zwolennikami w dworze w Wyszynie w konińskim. Przez dwa dni endecy bronili tam swego przywódcy, aż podczas policyjnego szturmu Sielski został śmiertelnie postrzelony.

Śmierć posła obudziła żądzę odwetu. Myślał o tym również Doboszyński. Ten syn znanego krakowskiego adwokata, ochotnik z 1920 roku, inżynier i porucznik rezerwy saperów był członkiem Stronnictwa Narodowego dopiero od roku. Początkowo uchodził za teoretyka. Opublikował pracę „Gospodarka narodowa”, w której potępiał równo komunizm i liberalizm, opowiadając się za polityką gospodarczą prowadzoną przez korporacje pracodawców i pracowników. Szybko jednak przeszedł też do czynów. Udało mu się stworzyć w samym tylko powiecie krakowskim 70 endeckich bojówek. Były to tzw. drużyny ochronne, coś na kształt ówczesnego niemieckiego SS, które zabezpieczały partyjne spotkania, ale też inwigilowały komisariaty policji. Doboszyński ich szkolił i szykował do „czegoś większego”. O tym co to miało być długo on sam nawet nie wiedział.

Odpowiedź przyszła jednak szybko. 12 czerwca 1936 roku nadzieja polskiego nacjonalizmu wybrała się na wycieczkę rowerową z Krakowa do Nowego Targu, w którym postanowił odwiedzić Władysława Mecha – prezesa Zarządu Wojewódzkiego SN. Prezes utyskiwał na nastawienie lokalnych władz do narodowców. Najgorzej miało być w siedmiotysięcznych Myślenicach. Doboszyński w trakcie procesu określał to miejsce jako „pobojowisko ideowe”. Pewnie dlatego, że sam nie mógł tu zrekrutować nowych członków do bojówek, a ponadto choć tylko 10 procent mieszkańców było Żydami, to w ich rękach był niemal cały handel i usługi w mieście. Nawet jedyny lekarz w Myślenicach był Żydem.

Małopolski Dziki Zachód

22 czerwca 1936 roku Doboszyński zarządził pogotowie drużyn ochronnych z Tyńca, Liszek, Libertowa, Skotnik, Korabnika, Ochodzy i Bukowa. Do jego rodzinnego majątku w Chronowicach przyjechało w rezultacie 70 osób. Przywódca zgromadzenia ubrany w kremową koszulę z koalicyjką i bryczesach w oficerskich butach oznajmił swoim zwolennikom, że „idą na Myślenice”. Kilkunastu narodowców odmówiło udziału w akcji. Reszta uzbrojona przede wszystkim w kije, siekiery i metalowe pręty postanowiła dać nauczkę temu miastu.

Więcej na temat ataku na Myślenice można znaleźć w książce
Słynne procesy II Rzeczypospolitej

Jeszcze w nocy przecięto linie telegraficzne łączące Myślenice z Krakowem, Dobczycami i Pcimiem. Do granic miasteczka endecy dotarli 23 czerwca o godzinie 3.30. Pierwsza grupa nacjonalistów pod wodzą samego Doboszyńskiego zaatakowała posterunek policji. O tej porze był tam tylko jeden funkcjonariusz, który zresztą spał. Endecy go skatowali gumowymi pałkami. Jeden z nich, gdy znęcał się nad policjantem miał krzyczeć:

Nie bij, skurwysynu, narodowców!

Z kolei Doboszyński w swoim stylu pochylił się nad leżącym i powiedział:

Żal mi pana, że pana tak haratnęli, jesteśmy narodowcami.

Dzięki atakowi na posterunek bojówkarze zdobyli 14 karabinów, 4 rewolwery i amunicję. W tym samym czasie druga grupa plądrowała żydowskie sklepy na rynku. Szykowano się już do bicia próbujących ratować swój dobytek Żydów, ale sprzeciwił się temu Doboszyński. Niektórym mimo to i tak się dostało. Piekarz Jude Berkowicz i jego czeladnik Leibe Weksberg byli tak skatowani kijami, że cudem uniknęli śmierci.

Towary ze sklepów wynoszono na rynek i podpalano. Spłonąć miał też synagoga. To zadanie przypadło trzeciej z grup. Jednak butelka z naftą, którą wrzucono przez okno bożnicy zdołała wypalić jedynie dziury w podłodze.  

Nacjonaliści postanowili się tej nocy policzyć jeszcze z jedną osobą. Starosta myślenicki Antoni Besara od dłuższego czasu uprzykrzał życie tutejszym narodowcom, ich zdaniem faworyzując „żydostwo”.  Za samo noszenie mieczyka Chrobrego – symbolu polskich nacjonalistów odmawiano udziału w obchodach świąt narodowych. Przy rozdawaniu darów powodzianom pomijano członków Stronnictwa. Ponadto sprawdzono im korespondencje, zakazywano zgromadzeń, a nawet spotykania się w dwójkę w miejscach publicznych. Gdy kuśnierze o endeckich poglądach wygrali przetarg na kożuchy dla myślenickich kolejarzy, to starosta zmusił PKP by odwołało zamówienie.

Endecy na czele z Doboszyńskim wtargnęli do mieszkania Besary z zamiarem jego wychłostania. Natknęli się jednak na Kunegundę Turek – gosposię, wraz z rzekomym krewnym starosty. Besara według nich miał tego dnia wyjechać do Jordanowa. Doboszyński uwierzył w te zapewnienia nie podejrzewając, że składającym mu wyjaśnienia owym krewnym jest tak naprawdę poszukiwany starosta. Ale narodowcy znaleźli sposób, żeby się zemścić. Postanowili siekierami zniszczyć mieszkanie Besary.

Rynek w Myślenicach w czerwcu 1935 r.

Bojówkarze wyjechali z Myślenic o poranku. Na odchodne splądrowali jeszcze sklep spożywczy, głównie zabierając słodycze, bułki i lemoniadę. Aresztowali też strażnika miejskiego. Wpuścili go dopiero kilka kilometrów za miastem, tak by nie miał on możliwości zaalarmowania policji. Następnie narodowcy dotarli w okolice Poręby, gdzie zjedli śniadanie i postanowili czekać na policję. Potem było jak w amerykańskim filmie o Dzikim Zachodzie.

Policja pojawiła się dopiero około godziny 15. Rozpoczęła się strzelanina. Kilku endeków zostało rannych, w tym jeden jak się później okazało śmiertelnie. Grupa Doboszyńskiego jednak nie została schwytania. Większość z nich uciekła, a wódz z dziesiątką najwierniejszych ruszył w kierunku czechosłowackiej granicy. Po kilku dniach dotarł do schroniska w Starych Wierchach, gdzie tak się wpisał do księgi pamiątkowej:

Inż. Adam Doboszyński wraz z dziesięcioma narodowcami.

Przebieg wyprawy:

Walka o Wielką Polskę Narodową.

I adnotacja:

Pozostaliśmy winni 3 zł 10 groszy, które wkrótce odeślę.

Po dwóch godzinach przybyła tam policja. Wpis w księdze zauważył posterunkowy Leon Pawłowski, który również postanowił się wpisać. Jako przebieg wyprawy podał:

Pościg za dywersją niszczącą żywotne siły państwa i osłabiające jego obronność, za złem, które ojczyznę zgubiło.

Doboszyńskiego dopadła niedługo potem Straż Graniczna w okolicach Zubrzycy Dolnej. Nieobyło się bez strzelaniny, podczas której zginął jeden z bojowców. Reszcie udało się zbiec. Przywódca myślenickiego rajdu ukrywał się jeszcze kilka dni w szałasie na wzgórzu Policzne, karmiony przez miejscowych narodowców. Policja dotarła tam rankiem 30 czerwca. Doboszyński znów sięgnął po broń. W strzelaninie został ranny w rękę. Gdy zakładano mu kajdanki jeszcze się odgrażał:

W tej chwili jest was więcej, ale nie wiadomo, co będzie jutro.

„Człowiek czystych rąk”

Cała akcja myślenicka doprowadziła do furii sanacyjne władze. Atak na miasto, pościg jak z westernów – była to jawna kpina z państwa, kompromitacja na całej linii. Zarząd Wojewódzki Stronnictwa Narodowego został rozwiązany. Do Berezy Kartuskiej trafił jego prezes Władysław Mech i wiceprezes Franciszek Jelonkowicz.

Adam Doboszyński

Sądy jednak łagodnie potraktowały uczestników rajdu. Za niszczenie mienia żydowskiego i atak na mieszkanie starosty zapadły wyroki po pół roku więzienia. Oskarżeni ponadto odpowiadali z wolnej stopy, co wykorzystywali do zbicia medialnej popularności. Przed sądem Doboszyński nie wyrażał skruchy. Wręcz przeciwnie. Był dumny ze swojego wyczynu, który motywował dyskryminacją endeków przez sanacyjne władze. Sąd ponownie uniewinnił Doboszyńskiego z większości zarzutów. Za napaść na mieszkanie starosty i posterunek policji dostał 3,5 roku bezwzględnego więzienia. Za sądowym sukcesem stała decyzja ławy przysięgłych. Ten sposób orzekania utrzymywał się w Galicji w spadku po zaborach. Dopiero właśnie sprawa myślenicka przyśpieszyła pracę nad reformą procedury.

Adam Doboszyński miał wyjść z więzienia 1 stycznia 1940 roku, jednak w lutym 1939 roku udzielono mu urlopu zdrowotnego. Do celi już nie wrócił. Po niemieckim ataku zgłosił się do wojska. Potem przedostał się na zachód i walczył w kampanii francuskiej, za którą otrzymał Krzyż Walecznych. W Wielkiej Brytanii jako publicysta krytykował generała Sikorskiego, który jego zdaniem opierał swoją władzę na fundamentach niepolskich. Za to Doboszyński trafił do obozu internowania dla niewygodnych oficerów na wyspie Bute. Po 9 miesiącach go wypuszczono i znów oddał się pracy publicystycznej. W swoich artykuł zapowiadał Polskę „bez Semitów” i „endeckie rządy silnej ręki”. Uznawał, że Niemcy oczyszczając Polskę z Żydów pomagają narodowej sprawie.

Po wojnie postanowił wrócić do Polski. Chciał wciągnąć z lasu ludzi podziemia, gdyż uważał, że ich walka jest pozbawiona sensu. Mimo to władza ludowa go aresztowała i w 1949 roku zorganizowała mu pokazowy proces za szpiegostwo na rzecz Niemiec. W trakcie mowy końcowej Doboszyński powiedział:

Mogłem w życiu popełnić wiele błędów, ale zamiary moje były uczciwe i byłem człowiekiem czystych rąk.

Tym razem orzeczono karę śmierci. Wyrok wykonano 29 sierpnia 1949 roku.

Pół wieku później Sąd Najwyższy zrehabilitował Adam Doboszyńskiego, co tym samym rozpoczęło proces niejako świeckiej beatyfikacji tej postaci. Stalinowskie represje przykryły jego wcześniejszą działalność. W Krakowie postawiono mu tablicę pamiątkową. W rodzinnych Chorowicach uczczono go ulicą i monumentem. Prezydent Andrzej Duda zaliczył go do grona „żołnierzy wyklętych”, a współczesny Ruch Narodowy z dumą wynosi na sztandary.

Artykuł powstał m.in. w oparciu o książkę Heleny Kowalik Słynne procesy II Rzeczypospolitej.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA